Grzeszne przyjemności

Tzw. guilty pleasure - prawie każdy ma jakieś. Podobno jak możemy się do nich przyznać i powiedzieć publicznie, to nie są one prawdziwymi powodami do wstydu i grzesznymi przyjemnościami.


Ja np. nigdy nie przyznaję się do czytania Pudelka i oglądania rodziny Kardashianów. Ani to ambitne, ani zwiększające poziom IQ, ale lubię i jak tylko mam chwilę dla siebie to albo czytam o tym co o uchodźcach myśli pani Siwiec, albo patrzę na spory zad Kim K. na którym jakby nie patrzeć, zbudowała interes życia. Dosłownie.

Lubię czasem oprócz zielonej paszy i bezglutenowych wynalazków zjeść po prostu porcję frytek posypanych - o zgrozo - żółtym serem! Wynalazek Amerykanów, ale tym razem naprawdę smaczny. Milion kalorii idzie mi w cycki i tego się będę trzymać :)

Jeszcze inną przyjemnością jest słuchanie totalnie obciachowej muzyki, a to lecą - jak nikogo nie ma - Zielone oczy, a to Justyś B. pieje mi z komputera. I co ważne, całkiem głośno próbuję im w śpiewie dorównać :))

Komentarze